czwartek, 12 kwietnia 2012

Serum wzmacnaiające z rozdania u Gośki

W końcu zebrałam się na napisanie czegoś o kolejnej świetnej rzeczy z rozdania, o którym pisałam tu i tu.


 Biovax A+E serum wzmacniacze (L'biotica)

Padło na serum wzmacniające, które stosowałam w sumie od kiedy paczka do mnie przyszła. Stosowałam, stosowałam i w zasadzie od pierwszego użycia mnie zachwyciło.

Zdaniem producenta produkt ma za zadanie zmniejszać łamliwość, odżywiać, nawilżać, zwiększać elastyczność, wygładzać zapobiegać rozdwajaniu końcówek, wzmacnia odporność na UV. Twierdzi on również, że jest bezpieczny, nie zawiera parabenów, SLS, SLES, glikolu propylenowego. Zawiera on natomiast witaminy A i E.

Serum nakłada się na mokre lub suche włos, omijając nasadę włosa. Nie spłukuje się go.

Mnie osobiście kosmetyk ten urzekł. Po pierwsze ma wygodne, łatwe w otwieraniu, a przy tym solidne opakowanie. Następnie ślicznie pachnie, dość delikatnie i nie wiem czym, ale ślicznie.Ma postać przezroczystego, nie bardzo rzadkiego olejku. Zwykle dwa naciśnięcia pompki pozwalają uzyskać mi ilość potrzebną do wysmarowania moich włosów średniej długości. Produkt jest wydajny, przy prawie codziennym stosowaniu jeszcze nie doszłam do połowy tej malutkiej buteleczki.
Nie da się ukryć, że od kiedy używam tego serum moje końcówki przestały się rozdwajać, skleiły się. Stały się bardziej gładkie, mniej puszą się, na dodatek są mniej suche.
Nie mam pojęcia ile kosztuje ten kosmetyk, ale jeżeli nie są to jakieś nieziemskie kokosy, to polecam go :)

Podsumowując:
pojemność: 15ml

+ wygładza
+ nawilża
+ poprawia końcówki
+ ładnie pachnie
+ jest wygodne w użyciu
+ nie zawiera paskudztw 

- nie widziałam go w żadnym popularnym sklepie

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Jak po maśle

W tym roku po raz pierwszy od dawna zrobiłam postanowienie noworoczne i brzmiało ono "Będę codziennie smarować skórę balsamem.". Wiem, dla wielu z Was brzmi to zapewne skandalicznie, ale ja naprawdę jestem straszliwym leniem i nawet tak proste zabiegi nie zawsze chce mi się wykonywać codziennie. W związku z tym, że prawie dobrze mi idzie postanowiłam kupić sobie jedno w sławnych masełek do ciała.

Ujędrniające masło do ciała (BeBeauty)

Produkt pochodzi z okazyjnej serii sklepów Biedronka. W skład tej serii wchodziły trzy masełka japońskie, afrykańskie i brazylijskie. Ja skusiłam się na to trzecie, a potem musiałam odskoczyć trzy sklepy żeby je zdobyć. Czy było warto...
Masło zawiera ekstrakt z guarany oraz trawy cytrynowej. Mają one za zadanie wzmacniać skórę, przyspieszać walkę z cellulitem, zmiękczać odświeżać, lekko odkażać. Masełko nazywane jest ujędrniającym, ma poprawiać elastyczność i napięcie skóry, ale co ważne ma również działać nawilżająco i regenerująco. Myślę, że w tych kwestiach spisuje się nieźle. Może nie mam jakiś szczególnych problemów z elastycznością, ale zawsze można sobie trochę pomóc. Masło faktycznie ładnie odżywiło i nawilżyło moją okropnie sucha skórę. Tutaj nie mam mu nic do zarzucenia.
Idźmy dalej. Nie mam zbyt dużego doświadczenia z takimi produktami (zwykle używałam balsamów), ale wydaje mi się, że to masełko jest dość rzadkie. Dzięki temu dobrze się wsmarowuje i wchłania, zostawia tylko delikatniutki film. Nie wchłania się jednak za szybko, daje nam odpowiedni czas by wykonać delikatny masaż ciała.
Produkt zapakowany jest w wygodne, solidne i estetyczne pudełeczko, które na dodatek zaklejone jest od nowości folią (by nikt nie grzebał w naszym kremiku).
Jedyną rzeczą, która mnie nie urzekła jest zapach. Masło ma teoretycznie zapach limonki i bambusa. Dla mnie jest on dość nie przyjemy, niby energetyzujący, ale nieprzyjemny, chemiczny. Z tego co sprawdziłam wersja odżywcza, afrykańska pachnie o wiele ładniej.

Na koniec powiem, że w zasadzie warto było obejść parę sklepów w poszukiwaniu tego specyfiku. Może nie jest rewelacyjny, ale na pewno ma on wiele zalet, które sprawiły, że polubiłam go od pierwszego użycia :)))

Podsumowując
pojemność: 200ml
cena: 4,99zł (dziękuje za podpowiedź)

+ świetnie się wchłania
+ regeneruje, nawilża, ujędrnia
+ dostępny i niedrogi
+ wygodnie, ładnie zapakowany

- zapach
- nie wiem czy to typowa konsystencja masła do ciała

niedziela, 1 kwietnia 2012

Słynny zmywacz z Biedrony

Kilka dni temu zapytałam Was co sądzicie o tym produkcie. Dwie dziewczyny się wypowiedziały i obie pisały o nim pozytywnie. Notabene bardzo dziękuję dziewczyną za odpowiedź. Pomyślałam, że teraz ja się wypowiem.

 Zmywacz do paznokci (Nailty)

Producent pisze, że zmywacz chroni płytkę paznokcia i skórę wokół niego przed wysuszeniem. Nie zawiera acetonu, za to ma witaminy A,E,F,H, ekstrakt z kasztanowca i alg. Szybko usuwa lakier, chroni i regeneruje płytkę paznokcia, zapobiega matowieniu i wysuszeniu.

Od razu zaznaczę, że nie lubię tego zmywacza. Faktycznie, szybko usuwa lakier, nie ma z tym problemu. Natomiast jeśli chodzi o wysuszanie i matowienie... o zgrozo! Nawet najbardziej dziadowskie zmywacze z kiosku ruchu nie działał tak źle na moje skórki i połysk paznokcia. Na dodatek zapach tego zmywacza drażni mnie strasznie. Kupiłam go z polecenia koleżanki, naczytałam się dobrych recenzji i zastanawiam się czy to ze mną jest coś nie tak czy na jakąś trefną buteleczkę trafiłam, ale naprawdę jestem niezadowolona.

Podsumowując:
pojemność: 200ml
cena: 3,99zł

+ szybko, bez problemu zmywa
+ jest tani i dostępny

- wysusza skórki i paznokcie
- matowi płytkę
- strasznie pachnie

piątek, 30 marca 2012

Wasze zdanie

Ostatnio nie mam czasu... na nic. świat tak szybko biegnie, że ja nie wyrabiam. Dlatego z notkami ostatnio krucho. Nawet jak już znajdę czas żeby coś napisać to moje wytwory są niezwykłym przykładem idiotyzmu.

Dlatego dzisiaj proponuję temat do wypowiedzenia się przez Was, Wam pewnie wyjdzie to lepiej niż mi.



Znacie tego pana? Co sądzicie na jego temat?


 

środa, 28 marca 2012

Leń patentowany...

...to ja. Postanowiłam złożyć tutaj oficjalne oświadczenie, że jeżeli w tym tygodniu nie napisze posta, to zasługuję na oficjalnego bana. Dziękuje za uwagę.

środa, 14 marca 2012

Jak niebo w letnie południe.

Dziś pierwsza rzecz z paczki od Gosi . Zgodnie z propozycją jjjustii i ernestyny zaczynam od lakieru do paznokci. Niestety reszta sugestii czyli napisanie o produkcie do demakijażu i cieni do powiek się nie powiedzie. Do demakijażu mam już parę rzeczy otwartych, a cieni nie mam na razie okazji użyć. Trochę mi głupio, że się zapytałam, a teraz nic, ale mam nadzieję, że mi wybaczycie. 



multi dimension xxxl shine (essence)

Producent obiecuje nam, że lakier charakteryzuje się świetną trwałością, wysokim kryciem i ekstremalnie błyszczącym wykończeniem. 

Na początek mile się zaskoczyłam, kolor lakieru jest jeszcze bardziej intensywny na paznokciach niż w buteleczce. Tak, jak pisałam kolor lakieru to niebo w letnie południe. Obłędny. Niestety dalej nie byłam aż tak zachwycona. Jak dla mnie lakier jest nieco za rzadki, a pędzelek zbyt cienki przez co ciężko jest pokryć całą płytkę. Lakier świetnie kryje, myślę, że nawet jedna warstwa wystarczy i jego wykończenie jest faktycznie niezwykle błyszczące mimo braku jakichkolwiek drobinek. Niestety jego wielką wadą jest strasznie, strasznie, strasznie długie schnięcie. Naprawdę masakra. Po pół godziny od malowania lakier mi się zdarł od delikatnego dotknięcia, a po dwóch położyłam się spać i obudziłam z pościelą odbita na paznokciach. Szkoda, że tak się dzieje ponieważ kolor jest naprawdę obłędny. Na koniec, żeby nie było, że tylko zrzędzę muszę napisać, że lakier ma bardzo wygodne w odkręcaniu opakowanie.

Podsumowując:
pojemność: 8ml

+ kolor, kolor, kolor!
+ dużo dostępnych kolorów w ogóle
+ wygodna zakrętka
+ pięknie błyszczy

- ile można schnąć?!?!?!?
- za rzadki
- ciut za mały pędzelek

czwartek, 8 marca 2012

Rycerze, wybawcy :D


Dziś słów parę o moich wybawcach. Mimo tego, że już nie jestem nastolatka mam skórę trądzikową, bardzo trądzikową. Powodów tego stanu rzeczy jest wiele, a i wieli sposobów radzenia sobie z nim się chwytałam. Raz jest lepiej, raz gorzej. Ostatnio jest lepiej i to dzięki tym dwu panom, o których z radościom Wam donoszę.


 Normalizujący tonik matujący (tołpa)

Producent pisze "Nasz dermokosmetyk delikatnie złuszcza zrogowaciały naskórek i normalizuje wydzielanie sebum. Działa ściągająco i antybakteryjnie. Przywraca fizjologiczne pH skóry i długotrwale matuje". Jest także pozbawiony składników mogących powodować alergie. Zawiera kwas salicylowy, ekstrakt z kory cynamonowca, cynk PCA, ekstrakt z mirry i kwas mlekowy.

W 100% zgadzam się z tym co obiecywała. Faktycznie dzięki tonikowi skóra jest bardziej matowa i lekko ściągnięta (ale bez przesady). Kolejnym pozytywnym objawem jest widoczne zmniejszanie się porów skóry. Preparat faktycznie ma właściwości złuszczające. Od dawna nie maiłam na twarzy wystających, brzydkich strupków, suchych skórek i dużych, przebarwionych plam. Tonik przyjemnie pachnie, lekko owocowo, trochę korzennie. Jego opakowanie to butelka z dość twardego plastiku z nakrętką, która po naciśnięciu przechyla się i otwiera.Jest całkiem estetyczne i solidne, nie otwiera się w torbie. Produkt jest wydajny, ja stosuję go co najmniej dwa razy dziennie, a na zdjęciu pokazuję stan po miesiącu używania.

Jedyne czego nie byłam w sanie sprawdzić to hipoalergiczność. Mi się nic po niem nie działo, ale nie mam skóry alergicznej, więc nie jestem dobrym królikiem doświadczalnym. 

Podsumowując:
pojemność: 200ml
cena: 23,99zł

+ działa :D
+ nie wysusza
+ ściąga, zmniejsza pory
+ peelinguje
+ ładne, porządne opakowanie i zapach

- drogo ciut


Punktowy koncentrat korygujący (tołpa)

Zdaniem producenta "Służy do miejscowej walki z niedoskonałościami skóry. Przyspiesza eliminację istniejących zmian i zapobiega powstawaniu nowych. Działą antybakteryjnie i ściągająco. Łagodzi zaczerwienienia i podrażnienia." . Zawiera kwas salicylowy, ekstrakt z kory cynamonowca, cynk PCA, ekstrakt z mirry i kwas mlekowy (czyli te same składniki co w toniku).

Tak, znowu się zgadzam. Krem jest bardzo fajny. Faktycznie przyspiesza gojenie się, wchłanianie grudek i wyprysków, uważam, że nie sprawdza się w przypadku zaskórników, ale to w końcu nie jest jego zadanie. Krem jest biały i dość gęsty, ale po nałożeniu w skórę i wklepani staje się niewidoczny. W związku z tym można nakładać go nawet na dzień, przynajmniej teraz, kiedy nie ma ostrego słońca. Latem mimo braku ostrzeżeń nie ryzykowałabym, bo kwas + słońce często = przebarwienie.Krem opakowany jest w metalową tubkę, która może nie jest najładniejsza i najwygodniejsza, ale nie zasysa powietrza i to zdaniem producenta przedłuża ważność preparatu i zwiększa higieniczność. W sklepie kremik zapakowany jest jeszcze w kartonowe pudełeczko, na którym z wierzchu i w środku zapisane jest sporo porad i informacji.

Podsumowując:
pojemność: 7ml
cena: 27,99zł

+ nie zostawia plam, nie ściera się, nie złuszcza
+ zapobiega i zmniejsza przebarwienia i blizny
+ przyspiesza gojenie (o ile nie jest to efekt placebo :P)
+ higieniczne opakowanie

- jeszcze drożej
- mógłby działać troszkę szybciej


Na koniec. Wszystkiego najlepszego drogie panie!!
Bardzo lubię dzień kobiet tak przy okazji i jest to dziwnym trafem jedyne święto tego typu, który obchodzimy. A jak u Was?

wtorek, 6 marca 2012

Paczka ozdjęciowana

1. żel pod prysznic
2. emulsja do demakijażu


3. cienie fruir coctail
4. cienie sensique glamour
5. kredka essence
6. błyszczyk essence
7. lakier do paznokci essence

8. maseczka (nie do końca jestem pewna czy to maseczka :P)
9. płatki pod oczy
10. sebum do włosów

Ps. Wiem, że zdjęcia dość beznadziejne, ale cykane przy śniadaniu z zamkniętymi oczami :P

Czy jest jakiś pomysł na to co ma iść pierwsze pod nóż? Opisałam je tak po łebkach, bo czasem ze zdjęcia ciężko wymyślić co to jest.

poniedziałek, 5 marca 2012

Paczka!!!

Jakiś czas temu dotarła do mnie radosna informacja o wygranej w rozdaniu organizowanym przez Gośkę na jej uroczym blogu (klikajcie, klikajcie, bo warto). W piątek natomiast dostałam paczkę! Nie otworzyłam jej od razu ponieważ w piątek cały dzień biegałam, a na koniec wyjeżdżałam. Co to za przyjemność rozrywać papier w biegu. Ja wolę powoli celebrować takie miłe wydarzenia. Właśnie dlatego zostawiłam to na niedzielę. Tak, tak wczoraj w końcu otworzyłam i jestem zachwycona! Paczka nie dość, że była niezwykle pieczołowicie zapakowana to jeszcze były w niej smakołyki cudowne.Naprawdę bawiłam się cudownie, jak mała dziewczynka i baaardzo Ci dziękuję Gosiu za tę okazję. 

Wieczorem postaram się dodać zdjęcia, ale teraz musiałam napisać, bo byłam taka radosna, że nie mogłam się powstrzymać :DDD

środa, 29 lutego 2012

Aloesowy balsam do ust.

Bardzo chciałam zrobić recenzję pomadki z Neutrogeny, ale, ale ją zgubiłam i jakoś zapał mi osłabł. Za to w weekend zakupiłam ten specyfik i nie czekając dłużej zabrałam się do pisania.



Roślinny balsam do ust ALOES (BIELENDA)

Producent zapewnia, że produkty, z których wykonywane są te kosmetyki pochodzą z certyfikowanych upraw ekologicznych. Kolejne jego obietnice to piękny świeży zapach, natychmiastowe ukojenie, długotrwałe natłuszczanie i wzmacnianie skóry.

Teraz moje zdanie ;P Zacznijmy od początku. Balsam moim zdaniem jest ładnie opakowany w małe zakręcane pudełeczko z solidnego plastiku. Osobiście uważam, że sztyfty i tubki są bardziej higieniczne, bo nie wkładamy do środka nie zawsze czystych paluszków.
Produkt jest dość gęsty, dzięki temu palec nie zanurza nam się cały w produkcie, a mi nie jesteśmy upaśtane. To moim spory zdaniem plus. Wystarczy zrobić palcem parę kółeczek i mamy odpowiednią ilość balsamu.
Producent obiecuje nam świeży, miły zapach. To moim zdaniem nie jest prawda. Balsam pachnie trochę jak mydło. Powiem jedno mydło na ustach to nie jest przyjemna sprawa. Każdy kto kiedyś przypadkiem spróbował mydła wie o czym mówię :PP

Na koniec parę słów o wykończeniu. Balsam W zasadzie jest zupełnie bezbarwny, zawiera jednak trochę błyszczących drobinek.

Usta po nim są faktyczne zabezpieczone i wygładzone, chociaż myślę, że mógłby być bardziej nawilżający. 


Ja balsam zakupiłam w drogerii Natura, nie wiem czy jest dostępny gdzieś indziej.
Wiem natomiast, że jest jeszcze w wersji kokosowej i  oliwkowej.

Podsumowując
pojemność: 21ml
cena: 4,99 zł

+ trwałe, ładne opakowanie
+ naturalne, ekologiczne składniki
+ przyjemna konsystencja
+  działa ochronnie i odżywczo

- mydlany zapach
- pudełko jest średnio higieniczne
- słabo nawilża

czwartek, 23 lutego 2012

Nie chcę, nie potrzebuję, nie lubię... i już!

 



Zostałam otagowana przez Ernestynę (dziękuję bardzo i proszę o podpowiedź w sprawie weryfikacji obrazkowej).

Zasady:
  • napisz kto Cię otagował i zamieść zasady TAGu,
  • zamieść banner TAGu i wymień pięć rzeczy z działu "kosmetyki" (akcesoria, pielęgnacja, przechowywanie, kosmetyki kolorowe, higiena), które Twoim zdaniem są Ci całkowicie zbędne, bo:
    • mają tańsze odpowiedniki,
    • są przereklamowane,
    • amatorkom są niepotrzebne,
    • to sposób na niepotrzebne wydatki,
  • uzasadnij krótko swój wybór,
  • zaproś do zabawy pięć lub więcej innych bloggerek
Rzeczy, których nie chce mieć to:

1. Samoopalacz. Niedługo skończy się zima, po zimie będę wybielona. Wolę jednak poczekać aż złapie mnie słońce, niż epatować nierównym i nie zawsze nienaturalnym brązem. Mówię o plamach i brzydkim kolorze, bo niektóre samoopalacze po prostu tak robią, a na inne jestem zwyczajnie zbyt niecierpliwa.
2. Drogi lakier i peeling. Z tego co czytałam i sama przetestowałam tego typu produkty niewiele różnią się od ich tańszych wersji. Jak byłam mała była reklama, która mówiła „Jak nie widać różnicy to po co przepłacać. No właśnie.

3. Tipsy. Po pierwsze lubię naturalność. Tipsy nie są naturalne, co gorsza niszczą naturalne paznokcie. Boję się ich, szczególnie, kiedy są źle zrobione i wyglądają jak uklejone szpony... brrrr.

4. Eyeliner. Raz kupiłam taki produkt i co gorsza umalowałam się nie na studniówkę... Wyglądałam okropnie, przynajmniej teraz to wiem. Moja twarz była starsza o 10 lat. Dodatkowo namalowanie równej kreski w dobrym miejscu wykracza poza moje kompetencje.

5. Krem/pianka do depilacji. Moim zdaniem one nie działają i już. Nie raz się przejechałam na takich specyfikach, mimo, że używałam ich zgodnie z instrukcją. Jak na razie jestem wierna niezawodnej chociaż niebezpiecznej i nieefektywnej maszynce.

Do zabawy zapraszam:

Mama nadzieję, że trafiłam na osoby, które jeszcze nie brały udziału w tej zabawie.

wtorek, 21 lutego 2012

Cisza, cisza...

Przepraszam za ciszę, która zaległa na moim blogu. Niestety ostatni tydzień był tak intensywny, że nawet na przeglądanie waszych blogów nie mogłam znaleźć czasu (o pisaniu notek nie wspomnę nawet). Mam nadzieję, że ten tydzień będzie bardziej spokojny i nadrobię wszystkie braki. Naprawdę wstyd mi.

niedziela, 5 lutego 2012

Lakier ala imprezowy kurczak

 Żółty, słoneczny, energetyczny, radosny... Taki właśnie lakier postanowiłam sobie zakupić ostatnio. Jak widać kupiłam.


CLUBING COLOR QUICK DRY (miss sporty, COYT PARIS)

Lakiery z tej linii maja bardzo dużo jaskrawych, powiedziałbym imprezowych kolorów. Z resztą kosmetyki miss sporty dedykowane są młodym osobom i zawsze kojarzą mi się z jaskrawymi, intensywnymi kolorami.
Przechodząc do rzeczy. Lakier ma niewielkie skrzące drobinki, przez co lakier nie jest ani matowy ani brokatowy. Jest dość rzadki przez co niestety nie kryje za pierwszym razem (czasem nawet za drugim się mu to nie udaje) i zostawia ślady po pociągnięciach pędzla. Lakier faktycznie szybko schnie, powiedziałabym, że przy malowaniu drugiej warstwy nawet za szybko, jak dla takiej ślamazary jak ja. Zdecydowanym plusem tego produktu moim zdaniem jest zaokrąglona końcówka pędzelka, która ułatwia dokładne domalowanie paznokcia i ominięcie skórki. Niestety przekonałam się, że lakier jest bardzo podatny na uszkodzenia, dość szybko mi odprysnął.
Generalnie lakier ten faktycznie jest produktem do klubu. Można pomalować paznokcie, iść potańczyć (najlepiej nie w jakieś bardzo jasne miejsce) i rano go zmyć.

Chyba nie ma co dalej się rozwodzić, więc czas na podsumowanie.










 
Podsumowując:
pojemność 7ml
cena 5,49 zł    (muszę się pochwalić, że w końcu nie wyrzuciłam paragonu i cena jest dokładna, co do grosika)


+ szybko schnie
+ półokrągły pędzelek
+ dostępne w wielu kolorach

- nie kryje najlepiej
- dość nietrwały






(tak paznokcie wyglądają po dwóch warstwach, jak widać szału nie ma)







Ps. Kolor jest nieco bardziej intensywny niż na zdjęciach. Postaram się wstawić jutro fotki prezentujące go dokładniej.

środa, 1 lutego 2012

Zwodniczy płyn...

Zbieram się do tej notki już trzeci raz. To chyba dlatego, że nie lubię pisać niepochlebnych opinii. Niepochlebna opinia = źle ulokowane pieniądze. Eh no trudno czas zakasać rękawy i przyznać się do błędu.
Zawsze przechodząc obok Sephory w galeriach mój wzrok przyciągała wyeksponowana półka pełna kolorowych, okrągłych pojemniczków. Uważałam, że są urocze i na pewno muszą być czymś cudnym. W końcu pewnego dnia postanowiłam dać sobie trochę komfortu i zakupić jedną z ty uroczych buteleczek.


bain douche. Płyn do kąpieli i pod przyrznic (Sephora)

Wybrałam oczywiście zapach czekoladowy, z reszty zapachów odpowiadał mi ten i jeszcze jeden, więc jak na taką ilość zapachów szału nie ma. No nic się nie zrażałam, zakupiłam i wciąż przed oczami miałam wannę pełną piany i siebie pachnąca niczym pyszna pralinka, bo w opakowaniu płyn pachniał naprawdę ładnie. Taaaaa, co sobie wyobraziłam to moje. Przejdźmy do konkretów. Produkt słabo się pieni, szczególnie jeśli uznać to za płyn do kąpieli to bardzo słabo. Na dodatek zapach nie jest powalający. Ta ilość, którą już zużyłam poszła na dwie  kąpiele, ale myślę, że wylanie togo na pół wanny nadal nie dałoby pożądanego efektu.
Generalnie jestem strasznie zawiedziona. Płyn nie spełnia moich wymagań dla płynu do kąpieli, jako żel pod prysznic także jakiś fantastyczny nie jest. Dodatkowo uważam, że cena jest totalnie niedostosowana do ceny.

Podsumowując:
Pojemność: 200ml
Cena: ok 18zł

+ urocze opakowanie\

- słabo pachnie
- słabo się pieni
- jest drogi i mały
- kusi i wabi kolorkami, wredota

poniedziałek, 23 stycznia 2012

czwartek, 19 stycznia 2012

Smarowidła dwa

Skoro jestem sknerą i przyznaje się do tego otwarcie to często mam dylemat, czy kupić coś tańszego (no bo tańsze), czy upić coś droższego (no bo będzie bardziej wydajne, albo lepiej zaspokoi moją potrzebę). Właśnie dlatego wpadłam na pomysł, że co jakiś czas będę testować i porównywać produkty produkowane specjalnie dla supermarketu z produktem ciut bardziej drogim lub markowym. Myślę, że wyniki mogą być ciekawe tak dla mnie jak i dla was, może czasem coś da zaskakujący wynik :))

Ciekawi mnie co sądzicie, czy to zły pomysł?


Odżywczy krem do rąk (Be Beauty)

 Producent twierdzi, że jest także hipoalergiczna i ekologiczny. Co do tej ekologiczności to nie mam pewności na ile to prawda, a na ile chwyt marketingowy. Możemy także przeczytać, że krem jest niezwykle odżywczy dzięki naturalnym składnikom.

Ok, no to oczytaliśmy etykietkę, czas zajrzeć do środka. Zapcha miły, niedookreślony, ale miły. Konsystencja dość rzadka, łatwa do rozprowadzenia i szybko się wchłania. Dzięki temu krem dość szybko daje uczucie ukojenia bardzo zniszczonym dłoniom. Niestety to oznacza także gorszą osłonę przed zimnem, wiatrem i innymi pogodowymi paskudztwami. Nie pozostawia tłustego filmy, no ale rękawiczek to on nie zastępuje. Na dodatek ja zwykle muszę wsmarować tak jakby dwie niewielkie warstwy kremu żeby uzyskać odpowiedni efekt.
Ogólnie to krem jest naprawdę przyjemy i działa regenerująco, ale (ale będą na koniec:).

Podsumowując:
pojemność: 75ml
cena: ok 6zł

+ ponoć hipoalergiczny
+ szybko się wchłania
+ regeneruje i odżywia, ale nie tłuści
+ ładne, delikatne opakowanie

- nie za dobrze chroni
- jak dla mnie jest ciut za rzadki


  Szybko wchłaniający się krem do rąk o lekkiej konsystencji (Neutrogena)

 Producent twierdzi, że krem jest lekki, nietłusty, szybko wchłaniający się. Jego zadaniem jest uelastycznianie i zmiękczanie skóry.

Sprawdźmy. Tak, faktycznie krem nie tłuści rąk i ładnie się wsmarowuje. Jest gość gęsty, ale bez przesady. Pachnie też miło, delikatnie i tak, tak kostycznie, bardzo przyjemnie. Dłonie czują się po nim naprawdę dobrze, są miłe w dotyku, delikatne i nietłuste. A co najważniejsze czuje po nałożeniu go delikatny, zabezpieczający film. Dlatego sądzę, że z tą zimową formułą to w cale nie taki kit, jak myślałam na początku.

Podsumowując:
pojemność: 75ml
cena: ok 15zł

+ dobrze chroni skórę
+ ładnie pachnie
+ szybko się wchłania i nie pozostawia niekomfortowego uczucia lepkości

- dość drogi


W słowie końcowym stwierdzam, że chodź oba kremy są całkiem fajne to na zimę polecam jednak wersję norweską. Pierwszy z opisywanych kremów to raczej propozycja na ciepłe dni lub do stosowania na noc, kiedy niestraszne są złe warunki atmosferyczne.                

sobota, 14 stycznia 2012

Zima skłoniła mnie do powrotu. Mycie z impregnowaniem

Zapuściłam, ba porzuciłam tego bloga bestialsko, ale nic. Postanowiłam go znów przygarnąć do serca i pisać tak chociaż raz na dwa tygodnie. Wypadałoby prawda?

Dlatego do roboty!!!


Pianka myjąca na zimę (Avon)
Solutions winter

Przyszłą zima, pierwszy raz tej zimy!! Dlatego w końcu mogę porzucać się śnieżkami oraz wypróbować zimowe kosmetyki w warunkach bojowych.
Zaczęłam od zimowej pianki do mycia twarzy. No i powiem, że pozytywnie się zaskoczyłam. Chociaż jestem zwolenniczką produktów z masującymi granulkami to, po myciu tą pianką czuję, że moja twarz jest naprawdę czyściutka. Po drugie w tym wypadku pisanie o zimowej ochronie nie jest tylko takim sobie gadaniem. Po zastosowaniu na twarzy zostaje wyczuwalna powłoczka. Może nie wszyscy wiedzą o co chodzi, ale powłoczka ta jest podobna do tej, która zostaje na rękach po impregnowaniu ubrań. Producent obiecuje, a ja potwierdzam, preparat nie pozostawia dobrze wszystkim znanego poczucia wysuszenia skóry. Pianka sprawdza się w zimowym boju dzisiaj mimo niezliczonej ilości śniegu, która wylądowała na mojej twarzy nie czuję pieczenia i nie wyglądam jak buraczek.

Podsumowując:
pojemność: 200 ml
cena: 9,90 / 12,90 zł (zależy od katalogu)

+ duża tubka za stosunkowo niską cenę
+ delikatnie i dokładnie usuwa zanieczyszczenia
+ pozostawia warstwę ochronną
+ nie pozostawia poczucia wysuszenia
+ przyjemny, delikatny zapach

- niektórym wspomniana warstwa ochronna może przeszkadzać
- nie dostępny w sklepach